nych toaletach, aż się ćmi po salach i korytarzach szpitalnych.
Łóżka wysłane niezwykłą szpitalną pościelą, pokryte są cieniutką świeżą bielizną, a na nich spoczywają jęczące ranne postacie, których w swej łaskawości Moskale dobić nie raczyli, a w dalszej swej łaskawości oddali do szpitala miejskiego, aby państwu i sobie oszczędzić kosztów i trudów, i aby nie odsłonić rąbka tajemnicy o ilości swoich rannych, pomieszczonych w szpitalu wojskowym św. Leonarda.
Przy drzwiach w każdej sali, stoi żołdak z bagnetem, a na łożach spoczywają resztki ludzi okropnie pokaleczonych nie w bitwie, lecz po bitwie, dając od czasu do czasu tylko jękiem słabe oznaki życia
Kilku lekarzy z pomocnikami krzątają się około udzielenia rannym pomocy a tu i owdzie odjęte ręce lub nogi są wymownem świadectwem ich działalności.
Na jednem z łóżek leży bez śladu życia, raczej trup zmasakrowany, niż człowiek. Wpatrzywszy się dobrze w niego, poznamy nieszczęśliwego z zarośli małogoskich.
Oczy w słup, głowa posiniała, język skołkowaciały i chrapliwy czasami wydobywający się oddech wskazują na bliski koniec.
Właśnie zbliżają się do niego lekarze, oglądają, badają, sondują rany i orzekają, iż pomimo ich znacznej liczby, życiu one nie zagrażają; natomiast ziębione, a znajdujące się w stanie gangreny ręka lewa i obie nogi, natychmiast odjętemi być muszą!!
Pomimo prośb i protestacyi litościwych dozorczyń, lekarze przystępują zaraz do operacyi.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Już jedna noga powyżej kostki i druga w połowie goleni odjętemi zostały, a chory w bezprzy-