wił, rozgadał, a nazajutrz rano wydał rozkazy, dla koncentrowania jego oddziałków; w kilka dni już potem poturbował Moskali gdzieś koło Rakówka.
Z długiej wtedy rozmowy widziałem, że Chmieliński nie łudzi się co do położenia. Jako szczery, głęboki demokrata, w ludzie tylko widział ocalenie Polski, lecz uznawał swą niemoc, by ten lud poruszyć. Chciałby on był jednak, żeby powstanie ogarnęło jak najszersze kręgi i cierpiał nad tem, iż wyglądało ono, jakby jaka zbrojna demonstracya.
— Żalą się na mnie, mówił, że jestem szorstkim i grubijańskim ze szlachtą, lecz czyż mogę być innym, gdy powstanie tak mało się rozwija, a młodzi szlachcice po domach siedzą. Cóż więc chcieć od chłopów? Oddziałów mało, a uciekinierów wielu! Co z Bończą zrobiono? I czyż tych tchórzów nie miałem ukarać? Powinienem był ich rozstrzelać, lecz niestety, zbyt wielu ich było!!
— Kraków jest naszą zgubą, mówił, tam się szerzy zgnilizna i demoralizacya, które do obozów przechodzą! Raz tam byłem, lecz wyjechałem stamtąd do obozu, przysięgając sobie albo zwyciężyć, albo zginąć, a do Krakowa nie wrócę!
Zginąć więc muszę, a czy to w bitwie, czy też na rynku w Kielcach, lub w Radomiu, to mi jest wszystko jedno, bylebym spełnił mój obowiązek! .
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Oto wyznanie wiary, oto wizerunek moralny Zygmunta Chmielińskiego
Co rzekł, to dotrzymał!
Wygląd Chmielińskiego nie był wcale nakazujący: szczupły, prawie że chuderlawy, z włosami czarno-kasztanowatymi, wyglądał na lat 25 lub 26 i nie miał wcale rycerskiej miny.