Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do naczelnika — odparł podróżny — od Rządu Narodowego.
Żołnierz wskazał ręką, w kępie drzew kryjącą się leśniczówkę; dwóch innych powstańców, znajdujących się na podwórzu leśniczówki, wprowadziło podróżnego do izby.
Tutaj przy stole zastawionym rozmaitymi prowiantami i butelkami, siedział człowiek około 32 lat liczący, otoczony kilkoma karabinami. Wzrostu więcej niż średniego, barczysty, silnie zbudowany, z włosami kędzierzawemi i takimże zarostem, twarzą śniadą, nosem wydatnym a oczyma palącemi, jak węgiel, miał ten człowiek pozór siły i pewności siebie.
Przyjął dość lekceważąco gościa i nie wstając z ławy, zapytał:
— A czego sobie życzysz obywatelu?
Po wyjaśnieniu, iż tylko sam na sam mówić może i po oddaleniu natrętów, zabrał głos podróżny:
— Wszak to wasze podpisy i pieczęcie na tych rozkazach rekwizycyi, nadesłanych do dworów?...
— A co ci do tego obywatelu? Na jakiej zasadzie pytasz mnie o to?
— Pytam cię o to — odparł przybyły — w imieniu Rządu Narodowego, gdyż jako zastępca komisarza województwa, mam prawo do tego, w imieniu tegoż Rządu!
— Ha, ha, ha! — zaśmiał się ten, którego zwano naczelnikiem. — Patrz obywatelu, oto mój Rząd Narodowy!
To mówiąc, wskazał na arsenał karabinów, stojących obok niego. — A jako pułkownik Szydłowski, naczelnik wojenny województwa podlaskiego, — dodał: żartuję sobie z waszej organizacyi.
— Ależ człowieku! Szydłowski, czyli Jankowski,