i paśli, w nadziei, że nasyceni, spokojnie sobie odjadą, gdy nagle około 5 zrana wpada do pokoju kozak, meldując, iż znaleziono w stajni powóz i konie „powstańskie“, i że parobek jeden zeznał, że tu we dworze ukrywa się powstaniec.
Zapieniony gniewem, zarumieniony rumem, skoczył dowódca i rzuciwszy mi ukradkiem: „nie lękaj się pan!“ rozpoczął taki krzyk i wrzask, tyle pięści i policzków rozdzielił i kozakom i doniosicielowi, że trudno było domyśleć się sensu prowadzonej indagacyi. Rezultatem jej jednak było, że pobity donosiciel (dobrowolny czy zmuszony?) stał związany pod strażą która miała rozkaz nie pozwolić mu mówić bez zapytania dowódcy, dalej, że moje konie i powóz znalazły się zaprzężone przed gankiem, a co gorsze, że przy piekielnym hałasie dowódcy, moja biedna pani Wiśniewska i gospodyni pana Wołowskiego zostały zaaresztowane i umieszczone w tym powozie!
Ja tylko zawsze w charakterze pana Wołowskiego, nasłuchałem się masę moskiewskich uprzejmości, co nie przeszkadzało panu dowódcy pić dalej „czaj“ ze mną i żądać wódki dla żołnierzy.
Nareszcie dzień się zrobił, dano znak do wyruszenia z więźniami, a Jackowski wymyślając mi zawsze, znalazł chwilę, aby mi szepnąć po polsku: „w pół godziny po moim odjeździe, niech pana tu nie będzie“, a wtedy uwierzyłem, iż ten człowiek z całą samowiedzą chciał mnie ocalić.
Nie dałem sobie tego powtarzać i w pół godziny wraz z moim furmem, który się był ukrył, jakąś fornalką pana Wołowskiego, wyjechaliśmy do najbliższego lasu, gdzie znaleźliśmy schronienie na dni kilka.
Jackowski rzeczywiście powrócił do Moszenek i ściśle bardzo mię poszukiwał, napróżno.
Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.