Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

Często jednak skrupuły sumienia nie pozwalały narażać zacnych ludzi, szukało się więc wtedy schronienia w lesie, a aby nie być poznanym, trzeba było zmieniać bądź ubranie, bądź uprząż i bryczkę.
Smutna to była praca organizacyjna w podobnych okolicznościach, bo co się dziś nawiązało lub splotło, to jutro się rozpadło, ale rozkaz był z góry „wytrwać“ a więc się trwało, rozpoczynając na nowo to, co się wczoraj zepsuła — Oddzialiki dziś sformowane, rozsypywały się za dni kilka a broń i rynsztunek przepadały razem z ludźmi! — Rozpoczynano znowu na nowo, bo wytrwać nam kazano.
Te przykre chwile nie obeszły się bez wesołych epizodów a oto co sobie pod tym względem przypominam.
Dla zmiany wyglądu, potrzeba mi było ostrzydz głowę i ogolić mój młodociany zarost a znajdowałem się wtedy w jakimś domu, w okolicy Bychawy czy Turobina. Ani wsi, ani ludzi nie pamiętam.
Szwajcarka, będąca tam dla wychowania małego, może 4-ro letniego chłopczyka, podjęła się tej operacyi, z czego wywiązała się znakomicie. Spojrzawszy w lustro, niepoznałem się, tak głowa moja była podobną do owcy ostrzyżonej na wełnę a chłopczyna zobaczywszy mię, wybuchnął szalonym śmiechem, wołając: „o! jaki też pan teraz do małpy podobny!“ Uśmiałem się i ja serdecznie, bom był pewien, że mię obecnie nikt nie pozna według dawnego rysopisu.
Innym razem w piątek przed niedzielą kwietną, kilkodniowe przebywanie w lesie z bryczką i końmi, sprowadziło zgłodzenie i znużenie tak moje jak, furmana i koni. A było to bezpośrednio po cudownem wydostaniu się z rąk moskiewskich w Moszenkach (o czem na innem miejscu) i o jakie dwie mile od