Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

Lublina. Po zasięgnięciu języka, postanowiłem udać się na nocleg i odpoczynek do wsi Czerniejowa lecz nie do dworu, który będąc przy trakcie, prawie codziennie nawiedzany był przez kozaków, lecz do plebanii, oddalonej od dworu o jakie dwa kilometry.
Pierwszy to, i ostatni raz tu zajechałem, znalazłem młodego, bo nie więcej jak 30-letniego proboszcza, który się mej wizyty okrutnie przeraził.
— Ależ, panie... to niebezpiecznie... Moskale przychodzą... nie można... itp. jąkał biedny proboszcz przerażonym głosem.
— Mnie się jeść chce, ja z furmanem i końmi głodni jesteśmy i spoczynku nam trzeba.
Słysząc to, ksiądz wybełkotał mdlejącym głosem że: to post wielkopostny, że i on chleba niema, a mięsa to i na lekarstwo u niego nie znajdzie..,
Na stanowcze jednak oświadczenie z mej strony iż dalej nie pojadę i u niego nocować będę, — dobrodziej znalazł gosposię, Magdę, przystojną, młodą wieśniaczkę a po długiej z nią konferencyi wypadło, że, owies dla konia a dla mnie i dla furmana znajdzie się w domu cielęcina. Dzięki więc Magdusi, mieliśmy wyśmienitą kolacyę.
Widząc, że się mnie pozbyć nie może, dobrodziej porozsyłał paru ludzi na zwiady, aby nas znienacka Moskale nie napadli, i pokazał mi rozkład domu, abym wiedział, którędy urządzić odwrót, w razie napadu. Kuchnia była w osobnym budynku, nią się więc nie zajmowałem a prosiłem proboszcza, by mnie po swoim domu oprowadził, Był to domek niewielki: od podwórza wchodziło się do sionki, na lewo z tejże do kancelaryi i zarazem jadalni proboszcza, oświeconej dwoma oknami z podwórza, dalej na prawo pokój przeznaczony widocznie dla przyjmowania go-