stępnie pokaleczyły mi twarz, a nawet groziły wykłóciem oczów. Musieliśmy więc zmienić porządek jazdy a mianowicie: zsiadłem ze szkapiny, którą dalej przewodnik prowadził, ja zaś trzymałem się za ogon mojego wierzchowca.
Śniegu było wyżej kolan — pochód więc był uciążliwy. Ledwie dreptałem, a pot lał się ze mnie.
Nie wiem, jak długo to trwało, lecz gdy nakoniec wydostaliśmy się z lasu, tumany śnieżnej zawieruchy zakrywały cały widnokrąg. — Przewodnik zalecał ciszę, szliśmy tak dalej, zakryci tumanami śniegu, nie słysząc nic oprócz świstu rozszalałego wichru.
I znowu przewodnik szepnął: pst.[1] pst! — gdy o kilkadziesiąt kroków od nas spostrzegliśmy światełko, a wkrótce odgłosy przekleństw moskiewskich wyraźnie nas doleciały Był to posterunek „objeszczyków“. Przesunęliśmy się dalej niespostrzeżeni w kłębiącej się burzy, której zawdzięczaliśmy nasze ocalenie.
Wkrótce dotarliśmy do jakiejś chaty, zdaje się opuszczonej, gdzie przewodnik zostawił wierzchowca, a ująwszy torbę jedną ręką a mnie pod ramię drugą, ciągnął mnie, a czasami niósł raczej, niż prowadził.
— Pst! panie, to granica — szepnął głośniej, przechodząc parów, podobny do łożyska potoku.
Wyczerpany, ostatnich sił dobywałem.
Jeszcze z jaką godzinę trwała ta podróż, coraz trudniejsza, coraz uciążliwsza. — Żadnego śladu drogi lub ścieżki; a śnieg wciąż sypał, wiatr wył, jak w nocy styczniowej, nareszcie dowlekliśmy się do jakichś zabudowań, które mój przewodnik nazwał Narolem.
Zapukał do jakiegoś domku. Widocznie musiano go tam oczekiwać, gdyż natychmiast otworzono i gospodarze przyjęli nas z całą gościnnością.
U kogo byłem? Komu gościnność zawdzięcza-
- ↑ Błąd w druku; po słowie pst winien być przecinek lub wykrzyknik.