w Żółkwi, aby panu wydano „Zwangpas“ a tymczasem te 8 lub 10 dni odpocznie pan sobie w naszym areszcie.
Po tych słowach zbrojny pachołek zaprowadził mnie do jakiegoś chlewka, mającego reprezentować c. k. areszt.
Był to rzeczywiście budynek z bierwion nieociosanych, ułożonych na węgieł, z powałą i podłogą z grubych, nieheblowanych desek, z małem okienkiem wyciętem w ścianie, mającem 20 do 30 centymetrów opatrzonem drewnianemi kratami bez ram i bez szybki zapewne dla lepszej wentelacyi.
— Ot, mój Boże, — pomyślałem sobie, siadając na jednej z dwóch prycz, — na co mi to przyszło! Po kulach, bagnetach, więzieniach i szubienicach moskiewskich, pod grozą których żyłem przez piętnaście miesięcy, znaleść się na tydzień lub więcej w chlewie austryackim — i to zawsze na rodzinnej ziemi!
Mój chlewek miał rozmiary jakie 3 na 4 metry. Byłem sam, a więc mogłem dumać, rozglądać się, rozmyślać i wzdychać swobodnie.
Widać westchnienia moje Pan Bóg usłyszał, bo w jakie dwie godziny po zamknięciu, tenże sam pachołek zjawił się w mej budzie i poprosił abym się zabrał wraz z moją torbą i burką.
Zawsze ten sam pan z bączkiem oddał mnie w ręce dwóch innych panów, oświadczając mi:
— Wielmożny pan Rojewski, właściciel Cieszanowa (to mówiąc, wskazał mi wysokiego otyłego i łysego jegomościa) bierze pana na swoją porękę, u niego więc, zamiast w areszcie, będziesz pan oczekiwał paszportu z Żółkwi...
Mój zacny poręczyciel, jak się później dowiedziałem, był dotknięty strasznem kalectwem był bo-
Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.