Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

siwa. Posiliwszy się, stałem się mocniejszym na duchu. Koledzy mi tłumaczyli, że niema obawy, aby mnie oddano Moskalom, lecz mogę się spodziewać, że mnie wyrzucą za granicę. Chciałem temu wierzyć, lecz nie mogłem.
Między więźniami był młody człowiek, lat około 28, z lepszemi manierami, który mi się przedstawił jako major Koskowski, były oficer moskiewski. Tego napewno śmierć czekała, jeśliby go wydano Moskalom, a miał on żonę i dzieci.
Nie on, lecz inni więźniowie w przekonaniu, że ja będę uwolniony, że najwyżej grozi mi tylko wysyłka na Sybir, namawiali mnie, abym się zgodził na zamienienie roli z Koskowskim. Nie wiedziałem, co mnie czeka, lecz przez przezorność, nie mogąc wypowiedzieć całej prawdy, znalazłem się w bardzo przykrem położeniu, nietylko wobec Koskowskiego, lecz i innych kolegów. Wogóle te siedm, czy ośm godzin, spędzonych „pod telegrafem“, były dla mnie gorsze, niż wszystko, co mnie od piętnastu miesięcy spotkało.
Żal mi było młodzieńca, skazanego na śmierć haniebną i bezużyteczną, a nie mogłem mu się wyspowiadać wobec innych, w obawie zdrady.
Około 5 po południu, skrzypnęły zasuwy, otwarto drzwi i zawołano:
— Stanisław Podgórski niech się zabiera ze wszystkiem!
Nastało ponure milczenie, koledzy wołali: „puść Koskowskiego!“; a ja z bijącem sercem zabrałem torbę i burkę, wyszedłem żegnając ich, bez słowa odpowiedzi.
Widocznie mnie potępili.
I znowu agent policyjny wsadził mnie do karetki, usadowiwszy się koło mnie, zatrzasnął drzwiczki.