Noc długa, zimowa, rozpostarła swe skrzydła ponad równiną Maciejowicką, otuloną białym puchem śniegu, czarne fale chmur, rzucane wichrem zalewały cały horyzont.
Cisza dokoła! odbicie śniegu dozwala rozróżnić, chaty wieśniacze, zabudowania folwarczne, wielki dziedziniec, w głębi dwór (zwany „biały“ przez powstańców) okolony włoskiemi topolami, których bezlistne gałęzie, sięgające zda się w chmury, wydają suchy, niemiły łopat, za każdym podmuchem szalonego wichru.
I znowu cisza! — Tylko w dali odwieczny bór sosnowy, przetkany dębiną, za każdym podmuchem wiatru, odzywa się jękiem i skargą, że mu żyć kazano na tej ziemi mogił, gdzie służyć musi tylko na szubienice — trumny — i krzyże!
Był to Styczeń 1864 roku.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Mieszkańcy „Białego dworu“ znużeni całodziennem podejmowaniem u siebie oddziału żandarmów narodowych udali się tego dnia wcześnie na spoczynek.
Nagle, w tej ciszy rozlega się tętent konia, potem szybkie kroki na ganku, i gwałtowne stukanie do drzwi.
Pan Z. snać przywykły do takich niespodzianek, zerwał się z łóżka, a narzuciwszy niezbędne ubranie, wyszedł na spotkanie gościa.