Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedzcie wy, lub niech oni powiedzą, dokąd poszedł Jankowski, a my stąd wyruszamy.
Trwało to do wieczora. Pułkownik dał rozkaz wymarszu, lecz cały sztab ledwo mógł się utrzymać na nogach, tak był spojony. Żołnierze zaś siadając na koń, mieli wozy, siodła i baszłyki pełne łupów.
Nakoniec ruszono. Niestety jeden z poruczników tak był pijany, że nie widział, jak jego koledzy wyszli. Gdy obejrzał się po pustych pokojach, strach wrócił mu przytomność. Przerażony, zwraca się do pana Z. mówiąc:
— Baryń, ja nie Matwiejew, jej Bohu — ja Matusiewicz, ja nie Moskal, ja Rusin, — a co będzie jak Polaki przyjdą?
— No, to pana powieszą.
— Powieszą!? — Wy nie dacie — Baryń, jej Bohu! — ja nie Matusiewicz, Rusin, ja Matuszewski Polak, jej Bohu! Polak!
I z temi słowy podszedł do pana Z, a obejmując go za szyję, zaczął całować.
Pan Z. wywinął się z tak wstrętnego uścisku, nalał kielich wódki i wsunął go w rękę opoja, to dopełniło miary, wypiwszy, runął na ziemię Włożono go wtedy na wóz i podwieziono za oddziałem.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Gdy horda Mongołów zniknęła im z oczu, mieszkańcy wioski odetchnęli...
Wokoło pustka — zniszczenie!...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Dzielny lud spełnił swój obowiązek!
Zapewne to zboże wyrosłe na łanach zroszonych krwią bohaterów maciejowickich, wyhodowało takie plemię!

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·