Strona:Bolesław i Józefa Anc-Z lat nadziei i walki.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.
V.
Wielka-Noc.

Na zawrotnej wyżynie szafiru niebios srebrne oczka gwiazd powolnie mrużyły powieki, od wschodu ukazują się seledynowe smugi, noc prawie, a jednak coś drży w powietrzu, coś, co zapowiada tryumf światła nad ciemnością, życia nad śmiercią.
Polana nie wielka otoczona wieńcem borów, w dali wioseczka, Samogoszcz, a wśród niej kościołek, z którego okien i drzwi otwartych na oścież, buchają snopy świateł gorejących. Po polanie płyną srebrne dźwięki sygnaturki, które budzą dziwne, cudne echa w czarnych, wielkich borach.
Świątynia Pańska z modrzewiu, poczerniałego wiekami, maleńka, pomieścić nie może wiernych, niosących swe bóle i męki do stóp czarnego krzyża, który błagalne ramiona wyciąga ponad ich głowy u stropu wielkiego ołtarza.
Kapłan, siwowłosy staruszek, (kanonik Wojno) w złocistych pontyfikalnych szatach, zanosi modły do Pana nad Pany, aby dziś w Noc-Wielką, w dzień Zmartwychwstania Pańskiego, Wszechmocny dał zmartwychwstanie ukochanej Ojczyźnie.
I magiczne, drżące słowa staruszka kapłana płyną po świątyni:
„Alleluja!.. Chrystus zmartwychwstał... Alleluja!...