Strona:Booker T. Washington - Autobiografia Murzyna.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

Dallas do Hourtonu. Ponieważ wiadomo było, że będę przejeżdżał, na wszystkich stacyach, gdzie zatrzymywał się pociąg, biała ludność wraz z urzędnikami miasta zbierała się na peronie, wyrażając wdzięczność za moją działalność na Południu.
Innym razem, powracajac z Atlanty i czując się bardzo zmęczonym długą podróżą, wsiadłem do wagonu pulmanowskiego. Wsiadając, zauważyłem dwie znajome mi dobrze panie z Bostonu. Panie te zupełnie nie znały, jak się zdaje — zwyczajów Południa, i w prostocie ducha zaprosiły mnie, żebym obok nich usiadł, co też uczyniłem nie bez pewnego wahania. Zaledwie usiadłem, jedna z nich bez mojej wiedzy zamówiła wieczerzę na trzy osoby. To powiększyło jeszcze moje pomieszanie. Przedział pełen był białych Południowców, którzy nie spuszczali z nas oka. Widząc, że zamówiono wieczerzę, szukałem jakiego pretekstu, żeby przejść do innego wagonu; napróżno, moje znajome nie chciały mnie zwolnić od wieczerzy. W końcu poddałem się losowi, mówiąc sobie w duszy:
— Tym razem złapałem się na dobre!
Jeszcze bardziej byłem zmieszany, kiedy po skończonej wieczerzy jedna z tych pań przypomniała sobie, że ma w worku podróżnym jakąś niezwykle dobra herbatę, którą chciała nas poczęstować, a nie dając się wyręczyć służącemu w jej naparzeniu, sama to zrobiła i nalała herbatę. Nareszcie skończyła się wieczerza, która wydała mi się najdłuższą, jaką kiedykolwiek jadłem. Chcąc położyć koniec tak przykremu położeniu, powiedziałem, że idę do palarni przypatrywać się krajobrazowi. Przez ten czas w wagonie dowiedziano się, kto jestem. Nigdy jeszcze podobnie się nie zadziwiłem, jak gdym wszedł do palarni: wszyscy prawie mężczyzni, jacy tam byli — po większej części obywatele z Georgii — przychodzili do mnie kolejno, podając rękę i dziękując za moją działalność na Południu. A nie były to czcze słowa pochlebstwa z ich stro-