że oprócz Południowców, będzie tam wielu ludzi z Północy i niemało murzynów.
Postanowiłem powiedzieć tylko to, co uważam za bezwzględnie prawdziwe i uczciwe. W zaproszeniu nie było żadnej wskazówki, co mam mówić, a czego unikać. Uważałem to za dowód zaufania komitetu, który musiał dobrze zrozumieć, że jednem niewłaściwem słowem mógłbym zaszkodzić w pewnej mierze powodzeniu Wystawy. Byłem i tem głęboko zaniepokojony, że mając obowiązek wierności względem swoich, mogłem popełnić jaką niezręczność, której skutkiem byłoby to, że przez długie lata żaden z murzynów nie zostałby zaproszony do wygłoszenia mowy. Chciałem też w tem, co powiem, oddać sprawiedliwość tak Północy, jak i lepszym żywiołom Południa.
Wezwanie otrzymałem, w chwili, kiedy sprawy szkockie pochłaniały mnie więcej niż zwykle, bo rok szkolny właśnie się rozpoczynał. Napisawszy mowę, odczytałem ją według zwyczaju żonie, a 16 września — w przeddzień wyjazdu, ponieważ cały skład nauczycieli pragnął ją usłyszeć — odczytałem ją powtórnie. Ich uwagi i wrażenia uspokoiły mnie trochę, bo widziałem że są zadowoleni.
Dn. 17 września rano pojechałem do Atlanty z żoną i trojgiem dzieci. Miałem uczucie skazańca, idącego na szafot. Idąc przez miasto, spotkałem białego fermera z okolicy, który powiedział mi ze śmiechem:
— Washington! Dotąd przemawiałeś tylko do białych na Północy, do murzynów i do nas, farmerów z Południa; ale jutro w Atlancie będziesz ich miał przed sobą wszystkich razem. Boję się, żebyś się nie wplątał w kłopot!
Człowiek ten osądził doskonale moje położenie; ale jego słowa tak szczere, nie bardzo mogły mnie uspokoić.
Podczas podróży z Tuskegee do Atlanty biali i murzyni zbierali się na dworcach, żeby mnie po-
Strona:Booker T. Washington - Autobiografia Murzyna.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.