Strona:Booker T. Washington - Autobiografia Murzyna.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

witać i opowiadali o wszystkiem, co ma być jutro, W Atlancie miała wyjść deputacya na nasze spotkanie. Gdym wysiadał z wagonu, usłyszałem jakiegoś starego murzyna, mówiącego:
— Oto nasz człowiek, który jutro będzie miał mowę na wystawie. Pójdę i ja posłuchać.
Miasto Atlanta było przepełnione ludnością z różnych stron kraju, a byli i przedstawiciele obcych państw, deputacye wojskowe i cywilne. Wszystko to powiększało moje wzruszenie — nie spałem wcale tej nocy. Nazajutrz rano przejrzałem jeszcze raz moją mowę i tak, jak czynię zwykle przed przemawianiem publicznie, ukląkłem i prosiłem o błogosławieństwo Boże.
O wczesnej godzinie przybyła deputacya, która miała mnie przeprowadzić do miejsca, naznaczonego dla mnie w pochodzie. Brali w nim udział wybitniejsi murzyni, jadący własnemi powozami, i delegacye wojskowe złożone z murzynów. Zauważyłem jak komisarze wystawy baczyli troskliwie na to, żeby się z nami obchodzono uprzejmie. Pochód szedł całe trzy godziny, a przez ten czas słońce paliło nas żarem. Po przybyciu na miejsce, skutkiem upału i nadmiernego podniecenia nerwowego, jakie mnie ogarnęło, sądziłem przez chwilę, że omdleję i pewny byłem, że mnie spotka zupełne niepowodzenie. Wchodząc do sali, ujrzałem, że jest zapełnlona od góry do dołu, a na zewnątrz gmachu były jeszcze tysiące ludzi, którzy nie mogli wejść do środka.
Sala była ogromna i doskonale przystosowana do przemawiania do tłumów. Wejście moje powitane zostało gromkim oklaskiem murzynów i lekkiem klaskaniem ze strony białych. Uprzedzono mnie już, że choć będzie tam wielu białych, przybyłych tylko przez ciekawość dla usłyszenia mnie, będzie i wielu takich, którzy mi sprzyjają, byli zaś i tacy, i wielu nawet, którzy przyszli w nadziei ujrzenia mojej porażki, żeby módz powiedzieć tym, co mnie wezwali:
— Przecież mówiliśmy, że tak będzie!