cność pańska potrzebna jest od południa do godziny piątej tegoż dnia. Czy jest dla pana możliwem przybycie w dniu oznaczonym?“
Było to wyróżnienie, o którem nie myślałem nigdy — i trudno mi było uwierzyć, że zostanę zaszczycony dyplomem jednego z najstarszych i najsłynniejszych uniwersytetów Ameryki. Siedząc z listem w ręku, poczułem, że łzy napełniają mi oczy. Całe moje minione życie niewolnika na plantacyi — moja praca w kopalniach — czasy głodu i nędzy, kiedy nie mając grosza w kieszeni, sypiałem w jamie pod chodnikiem, dni utrapień w Tuskegee, kiedy nie wiedziałem, dokąd się zwrócić po pieniądze, umożliwiające podtrzymanie szkoły; ostracyzm i ucisk cierpiany przez moją żonę — wszystko to przesunęło się przed memi oczyma, potęgując wzruszenie.
D. 24 czerwca, o dziewiątej rano, przybyłem do Harvardu — i zastałem prezydującego Eliota, komitet inspektorów uniwersytetu i gości zebranych w naznaczonem miejscu, zkąd pochód wyruszył do teatru Saundersa, gdzie się miała odbyć ceremonia rozdania dyplomów.
Ustawiono nas sznurem i wkrótce nadjechał gubernator stanu Massachusets, otoczony ułanami, i zajął swoje miejsce w pochodzie obok prezesa Eliota. Ruszyliśmy tak do teatru Saundersa, gdzie po rozdaniu patentów odbyło się przyznanie dyplomów honorowych. Jest to chwila najciekawsza. Nikt nie wie — dopóki nie ukażą się kandydaci, komu mają być przyznane dyplomy honorowe i wybrańców oklaskują studenci i publiczność, stosownie do stopnia ich popularności. Zapał i ożywienie są podczas tego niezmierne.
Kiedy wywołano moje nazwisko, powstałem, a prezydujący miał do mnie piękną i silną przemowę, poczem wręczył mi dyplom master of arst.