była wypadkiem nadzwyczajnym. Chwila rozstania z dawnymi panami i towarzyszami była bardzo uroczysta.
Od tej chwili aż do dnia ich zgonu prowadziliśmy korespondencyę ze starszymi członkami rodziny naszych państwa, a następnie utrzymywaliśmy stosunki z ich dziećmi. Podróż nasza trwała kilka tygodni, a w jej ciągu nocowaliśmy najczęściej pod gołem niebem i gotowaliśmy przy ogniu rozpalonym w lesie. Pamiętam, że jednej nocy obozowaliśmy przy drewnianej chacie, stojącej pustką, a matka chciała w niej rozpalić ogień do ugotowania wieczerzy i rozłożyć siennik na nocleg. Ale zaledwie ogień się rozpalił, olbrzymi czarny wąż, długi co najmniej na półtora metra, wysunął się z komina i rozłożył na ziemi. Naturalnie uciekliśmy zaraz z chaty. Po długiej podróży przybyliśmy wreszcie do celu, do miasteczka zwanego malden, o pięć mil od Charlestonu, obecnej stolicy stanu.
Przemysł tej części Wirginii Zachodniej stanowiły kopalnie soli, a miasteczko Malden położone było wpośród warzelni. Mój ojczym znalazł pracę w jednej z fabryk, produkujących sól w kryształach, i zajął chatę przeznaczoną na nasze mieszkanie. Nowa siedziba nie lepsza była od tej, którą pozostawiliśmy na plantacyi. Rzeczywiście była nawet gorsza od tamtej. Chata na plantacyi, mimo że zrujnowana w sposób opłakany, była przynajmniej tak położona, że mogliśmy oddychać świeżem powietrzem. Nowa zaś chata stanowiła część zwartych budowli, a że nie było żadnych przepisów sanitarnych, niechlujstwo w otoczeniu tych domostw było często nie do zniesienia. Pomiędzy naszymi sąsiadami byli murzyni i biali, a ci ostatni należeli do klasy nędzarzy, nieoświeconych i spodlonych. Była to dziwaczna zbieranina. Pijaństwo, gra, bójki, kłótnie i niemoralne życie składały się na żywot tych ludzi. Wszyscy, zamieszkujący w mieście, byli mniej lub więcej złączeni z kopalniami soli. Byłem bardzo
Strona:Booker T. Washington - Autobiografia Murzyna.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.