Strona:Booker T. Washington - Autobiografia Murzyna.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

chwili należał już do rodziny i nie rozstawał się z nami.
Pracowałem już dłuższy czas w warzelni, gdy wystarano się dla mnie o zajęcie w kopalni węgla, eksploatowanego głównie dla warzelni. Obawiałem się zawsze pracy w kopalniach węgla. Jednym z powodów było to, że się jest zawsze zasmolonym, przynajmniej w czasie roboty, i że trudno się domyć po całym dniu pracy. Prócz tego, chcąc się dostać od wejścia do kopalni do pokładów węgla, trzeba było iść co najmniej kilometr w głębokich ciemnościach. Sądzę, że nigdzie nie panują takie ciemności, jak w kopalniach węgla. Ta, o której mówię, podzielona była na wielką liczbę „komór“, czyli przedziałów, a że nie mogłem nigdy rozeznać ich położenia, błądziłem wiele razy. W dodatku nieraz światło mi zgasło i wtedy — jeżeli przypadkiem nie miałem zapałek — zmuszony byłem błąkać się w ciemnościach, dopóki nie napotkałem kogo. Praca była nietylko ciężka, ale i niebezpieczna. Każdej chwili było się narażonym na niebezpieczeństwo wylecenia w powietrze skutkiem niespodziewanego wybuchu, lub też zmiażdżenia odłamami skały. Wypadki tego rodzaju powtarzały się często i przejmowały mnie nieustanną trwogą.
Dużo dzieci, i to bardzo młodych, zmuszonych było wtedy, tak jak i dziś, przepędzać znaczną część życia w kopalniach, nie mogąc się uczyć. Co zaś jeszcze smutniejsze, zauważyłem, że ogólnie młodzi ludzie, którzy rozpoczynają życie w kopalniach węgla, odznaczają się fizyczną i umysłową martwotą. Nie mają innych pragnień, oprócz pozostania na zawsze w kopalniach.
W tych czasach i później już, jako młodzieniec, lubiłem sobie wyobrażać uczucia i dążenia białego młodzieńca, którego pragnień i czynów nie krępuje nic — zupełnie nic. Zazdrościłem tym białym, którym nic nie stoi na przeszkodzie do zostania posłem, gubernatorem prowincyi, biskupem — a nawet