Strona:Booker T. Washington - Autobiografia Murzyna.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

wadzących do spełnienia jak najwięcej dobrego w świecie.
Wszedłszy do wnętrza gmachu, przedstawiłem się nadzorczyni szkoły, prosząc o wskazanie, gdzie, mam się udać. Od tak dawna żywiłem się byle czem, nie kąpałem się i nie zmieniałem bielizny, że zrobiłem na niej wrażenie niebardzo przyjemne; zawahała się nawet, czy może mnie przyjąć za ucznia. Nie mogłem jej tego brać za złe, że mnie wzięła za włóczęgę lub nicponia. Przez długą chwilę nie mogła się zdobyć na decyzyę ani za, ani przeciw — a ja kręciłem się koło niej usiłując ją przekonać, że zasługuję na współczucie. Przez ten czas widziałem, że przyjmowała innych, co powiększało mój niepokój, bo czułem w głębi duszy, że mogę im dorównać, gdyby mi tylko dano do tego sposobność.
Po upływie kilku godzin nadzorczyni odezwała się do mnie:
— Boczną salę klasową trzeba sprzątnąć. Weź szczotkę i zamieć.
Pomyślałem zaraz, że to będzie dla mnie sposobność okazania, co jestem wart. Nigdy chyba rozkaz nie został przyjęty z większą gotowością. Umiałem zamiatać, bo pani Ruffnerowa nauczyła mnie tego dokładnie, gdy u niej służyłem.
Zamiotłem salę trzy razy a potem wziołem ścierkę i wytarłam kurz czterokrotnie. Każda ławka — parapet — każdy stół — pulpit — wytarte były z kurzu tyleż razy. Prócz tego pozsuwałem meble i powycierałem wszystkie kąty. Czułem, że moja przyszłość zależy od wrażenia, jakie zrobię na przełożonej sprzątnięciem tego pokoju. Skończywszy robotę, zawiadomiłem ją. Była to amerykanka, która wiedziała, gdzie szukać kurzu. Poszła do sali, obejrzała posadzkę i meble, potem wzięła chustkę, pociągnęła nią po lamperyi, po ścianach, po stole i po ławkach. Skończywszy to i nie znalazłszy nigdzie ani źdźbła kurzu, powiedziała mi jak najspokojniej: