Strona:Booker T. Washington - Autobiografia Murzyna.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

kie nasze usiłowania są niewystarczające do zaspokojenia rzeczywistych potrzeb ludu, którego poziom pragnęliśmy podnieść za pomocą naszych uczniów, przygotowywanych przez nas na jego przewodników. Rozmawiając z jego uczniami, przybywającymi z różnych okolic stanu, stwierdzaliśmy, że pragnieniem, ożywiającem większą ich część, było zdobycie wykształcenia, ażeby uwolnić się od ręcznej pracy.
Byli oni tego samego zdania, co jeden murzyn w Alabamie, który w upalny dzień lipcowy zatrzymał się nagle na polu z bawełnianemi krzewami, gdzie pracował, i podnosząc ręce do nieba wykrzyknął:
— Wielki Boże! Na polu między krzakami pełno chwastów, praca ciężka, a słońce tak pali, że chyba ten murzyn, co tu pracuje, powołany jest do głoszenia Ewangelii!
W trzy miesiące po otwarcu szkoły, w chwili kiedy zaczął nas ogarniać niepokój o nasze dzieło, wystawiono na sprzedaż starą opuszczoną posiadłość, położoną o jeden kilometr od miasta. Willa ta, czyli „Wielki dom“, jakby ją dawniej nazywano, którą właściciele zamieszkiwali w czasach niewolnictwa, zgorzała. Po obejrzeniu gruntów przekonałem się, że nadawałyby się zupełnie do naszego przedsięwzięcia i zapewniłyby mu trwałość i pożytek. Ale jakim sposobem je nabyć? Cena nie była wysoka, tylko pięćset dolarów, lecz nie mieliśmy pieniędzy, a co więcej, byliśmy tu obcy i nie posiadali żadnego kredytu w mieście. Właściciel zgadzał się sprzedać nam grunta za dwieście pięćdziesiąt dolarów gotówką, płatnych zaraz, a resztę odebrać w ciągu roku. Było to bardzo tanio, pięćset dolarów za tę posiadłość, ale bardzo drogo dla tych, co nie mieli nic.
W tej trudności zdobyłem się na odwagę i napisałem do mego przyjaciela, generała J. F. B. Marschalla, skarbnika szkoły w Hamptonie; przedstawiłem mu położenie i błagałem o pożyczkę dwustu pięćdziesięciu dolarów na mój rachunek i ryzyko.