ciąży, będę ślęczał nad wydawaniem listów Żmichowskiej, czy ja wiem zresztą nad czem... Skutek jest ten, że wszystkie te wyzwiska spływają mi się w jeden głos. I nie jest to bez głębszej filozofji. Bo przedmioty się zmieniają, ale istota rzeczy pozostaje jedna: wszystkie te moje rozmaite kampanje, to tylko różne odcinki jednego i tego samego frontu. Literatura ma swoje konsystorskie dziewice, tak jak ciąża ma swoich bronzowników. I doprawdy chwilami nie wiem, czy to pan Fleszyński pisze o Mickiewiczu, a pan Szpotański o poronieniach, czy odwrotnie. Mogliby się zamienić na tematy, bez szkody (i bez pożytku także) dla samej rzeczy. I o czemkolwiek będę pisał, ludzi o pewnym typie umysłowości (aby się wyrazić najuprzejmiej) zawsze będę miał przeciw sobie; i niech mnie Bóg broni od nadejścia chwili, w której miałbym ich za sobą!
Na razie tedy, żegnam was, moi czytelnicy: do zobaczenia, mam nadzieję, na innym odcinku tego samego frontu...
Strona:Boy-Żeleński - Piekło kobiet.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.