dzieci, z któremi niewiadomo co robić, wobec tego że nawet drogi emigracji się zamknęły, — a lekarze majaczą coś o polityce populacyjnej, która w dodatku jest żałosną fikcją! Bo kwestję tej nadwyżki regulują w znacznej mierze — fabrykanci trumienek dziecinnych; i w tem świetle jeszcze niedorzeczniej i ohydniej wygląda ta polityka populacyjna, o której coś gdzieś zasłyszeli niedouczeni lekarze.
Faktem jest, że stanowisko lekarzy w kwestji zapobiegania ciąży — zwłaszcza w stosunku do klas ubogich, najbardziej tego potrzebujących, — było u nas przeważnie negatywne. Wynikało to z sugestji wielu fałszywych pojęć, które zaledwie teraz — w ogniu dyskusji — zaczynają się przejaśniać; ale — powiedzmy wręcz — wynikało to również z ich niedostatecznej wiedzy w tej dziedzinie. Studja lekarskie na naszych uniwersytetach nie zajmowały się zupełnie środkami zapobiegawczemi; przemilczały z wstydliwą godnością ten dział higjeny, mimo że student wylicza przy egzaminie szereg okoliczności, — bodaj czysto lekarskich, — w których ciąża jest niebezpieczna i niepożądana. Faktem jest, że pod niechęcią lekarzy do udzielania porady w tej mierze, krył się często zupełny brak doświadczenia i maskowana powagą bezradność[1].
- ↑ Pewną tendencję do zmiany pojęć w sferach uniwersyteckich wskazywałaby broszura doc. d-ra Lorentowicza (1932), stwierdzająca konieczość „poddania rewizji dotychczasowych poglądów na środki zapobiegawcze“.
Nie może się utrzymać — mówi dr. Lorentowicz — negatywne stanowisko lekarza, oparte na fałszywych pojęciach o „godności stanu“. W każdym wypadku zwrócenia się pacjentki z prośbą o zalelecenie środka ochronnego, lekarz powinien sumiennie