ich bezpłodnymi. Wyobrażam sobie, jak muszą być poszukiwani u kobiet! To nad-mężczyźni, samcy wyższego typu, to może przyszła arystokracja ludzkości!).
Cóż dopiero mówić o dzieciach nieślubnych! Tu trzeba dodać jeszcze opuszczenie i zabobon okrywający je hańbą. To też, co się dzieje z dziećmi, w wypadkach w których matka wytrzyma ciążę do końca? Część ginie z ręki matki, — a statystyka dzieciobójstw z pewnością nie wykazuje istotnej ich cyfry! — część ginie zamorzona w rękach fabrykantek aniołków, a ten procent, który się odchowa, zapełnia później w znacznej mierze więzienia.
Zdawałoby się, że, wobec tego bilansu, o ile nawet mogłoby być dla kogoś spornem uprawnienie do przerywania ciąży, o tyle zapobieganie ciąży, regulacja urodzeń, powinny być bezspornie uznane za jedną z palących potrzeb społecznych. Takby się zdawało; i dlatego jedną z najciekawszych rzeczy jest śledzić to zagadnienie[1], od tak dawna rozważane przez ekonomistów, na tle trudności z jakiemi musi się zmagać, aby sobie wywalczyć zwycięstwo. Wszystkie ciemne moce podały sobie ręce, aby przeszkadzać świadomej myśli ludzkiej w tej walce z siłami przyrody, ze ślepym żywiołem płodności.
Ta właśnie idea od kilkudziesięciu lat zaczyna sobie w świecie zdobywać coraz liczniejszych wyznawców. Neo-maltuzjanizmem nazwano ją od tak głośnej w swoim czasie teorji Malthusa. Ten Malthus, profesor ekonomji i pastor, miał szczęście! Teorję jego skrytykowano, prze-
- ↑ Patrz broszura d-ra H. Kłuszyńskiego O regulacji urodzeń.