wyjrzał na ulicę. Jak zwykle, wzdłuż muru fabrycznego, po przeciwnej stronie pod parkanem i dalej koło przejazdu kolejowego poprzykucały gromadki kobiet i dzieci z garnuszkami i zawiniątkami: — obiad dla swoich. Zaraz w korytarzu, łączącym podwórze z portjernią, rozlegnie się tupot setek nóg. Zaraz rozdzwonią się zegary obecności... Tak jest codzień. Dziś jednak coś musiało się stać. Molenda podbiegł do okna: na placu przed biurami administracji gromadził się tłum. Spokojny, nieruchliwy, zdawało się nawet — wesoły, gdyż raz po raz zrywały się w nim śmiechy i frywolne okrzyki.
I nagle zakotłowało się z brzegu tuż przy drzwiach biura personalnego. Nad głowami zatrzepotała czarna masa wielkiego wora od węgla. Gwar przeszedł w huk, w potężny ryk, w ogłuszający hałas. Tłum wielką rozhuśtaną falą runął do bramy. Z okien portjerni widać było doskonale, jak kłębił się i przewalał wokół popychanych w środku taczek, na których szamotał się śmiesznie i bezkształtnie czarny worek.
— Precz z Łabędziem! — dobiegały z ogólnego wycia poszczególne okrzyki. — Za bramę!... Nie bić go!... Łabędziu mój!... Na zbitą mordę!... Niech idzie śpiwać! Wal sukinsyna!... A kopnij go tam który!... Nie bić go!... Nie bić go lekko!...
Śmiech, wrzaski i podśpiewywania „Łabędziu mój“, mieszały się z dudnieniem setek ciężkich butów po bruku. W tym hałasie stary Molenda nie dosłyszał tupotu w korytarzu, a gdy rzucił się do szafki, by bronić kluczy, było już zapóźno. Kilkunastu robotników i kilkadziesiąt robotnic otoczyło go zwartą masą, a tymczasem wyłamano drzwiczki od szafki i porwano klucze. Po chwili portjernia opustoszała. Natomiast przeciągły jęk otwieranej bramy świadczył, że klucze zdobyto.
Oto tłum rozstąpił się. Ci, co popychali taczki, rozpędzili się i taczki z furją wyjechały na ulicę, podskakując na kocich łbach bruku. W jednej chwili
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/004
Ta strona została uwierzytelniona.