kiewicz, przysuń pan fotel... Dziękuję i tego... może pan odejść. Gdy będę potrzebował, zadzwonię.
Zostali sami. Karol chciał nieco podnieść się w poduszkach, lecz nie starczyło mu sił i Wilhelm musiał go ująć pod sparaliżowane ramię, by mu dopomóc.
— Dziękuję ci — stęknął chory. — Dzisiaj przyjechał Krzysztof.
— Domyśliłem się tego. Zechcesz zwołać posiedzenie Zarządu?
— Nie, tymczasem w Zarządzie podawnemu będzie mnie zastępował Blumkiewicz. Krzyś jeszcze nie chce wchodzić w sprawy ogólne. Oczywiście po pewnym czasie on obejmie prezesurę, a ja się zrzeknę...
— Czy nie uważasz, Karolu, że on jest zamłody? Ma zaledwie dwadzieścia siedem lat. Mógłbyś jeszcze przez rok, dwa...
— Nie — stanowczo zaprzeczył Karol Dalcz — poprostu nie czuję się uprawniony do dalszego zarządzania jego majątkiem. Nigdy ci, Wil, nie mówiłem o tem, ale sam wiesz, że wszystkie pieniądze, jakie wkładam do fabryki, stanowią wyłączną własność Krzysztofa. Ze spadku po jego przybranym ojcu, nieboszczyku Wyzborze.
Wilhelm nie wiedział o tem. Przypuszczał, że jego brat, prowadząc tak oszczędny i odosobniony tryb życia, sam posiadał znaczne fundusze i z nich czerpał, wykupując odziały bratanków. Że stary skąpiec Wyzbor, wuj Karolowej, umierając, gdy ona spodziewała się potomka, zostawił adoptację i wielki zapis jej dziecku, na wypadek gdyby urodziła syna — to było powszechnie znane. Przyzwyczajony jednak do skrupulatności brata, Wilhelm nie przypuszczał, by ten naruszył kapitały syna, zanim Krzysztof sam wejdzie do czynnego życia i sam zadecyduje o lokacie.
— No — rzucił lekko — skoro czułeś się uprawniony do dysponowania...
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.