Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/021

Ta strona została uwierzytelniona.

nadto młodzieńczy głos nieco raził. Natomiast swobodne i naturalne zachowanie się Krzysztofa robiło dodatnie wrażenie. Przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciw stryja. Nie wyglądał na swoje lata, lecz już po chwili rozmowy pan Wilhelm przekonał się, że ma do czynienia z dojrzałym i zrównoważonym mężczyzną.
Krzysztof opowiadał o belgijskich i niemieckich fabrykach metalurgicznych, w których odbywał praktykę, o rozmaitych stosowanych tam systemach administracji, o postępach naukowej organizacji pracy, o nowych metodach regulowania produkcji.
Mówił rzeczowo, bez sadzenia się na znawstwo, bez popisywania się erudycją, lecz w sposób świadczący o gruntownej znajomości przedmiotu i o własnem trzeźwem zdaniu w omawianych sprawach.
Pan Karol Dalcz z nieukrywaną radością wodził oczyma z twarzy syna na twarz brata, który zresztą nie ukrywał swego uznania dla młodego inżyniera. Już sam sposób, w jaki się doń zwracał z pytaniami, aczkolwiek miał w sobie jakby posmaczek egzaminu, świadczył, że pan Wilhelm traktuje bratanka całkiem poważnie.
Weszła znowu pani Teresa z propozycją przyrządzenia kawy, lecz pan Wilhelm podziękował.
— Jakże mój syn, panie Wilhelmie? — zapytała z maskowanym niepokojem.
— Muszę ci, Tereniu, powinszować. O ile znam się na ludziach, będzie z niego prawdziwy Dalcz.
— Jeszcze się stryj rozczaruje — zaśmiał się Krzysztof, ukazując białe i jakby drapieżne zęby — a dlaczego to stryj z moją matką tak dziwnie się tytułują?
— Widzisz, Krzysztofie, znałem twoją matkę, gdy jeszcze była w tym wieku, kiedy nietylko mówi się pannom po imieniu, lecz i nosi się je na rękach.
— Jakże chcesz — zaśmiała się pani Teresa — pan Wilhelm był już wówczas studentem.
Pomimo tych wspomnień nastrój do końca był