Do pokoju maszyn wszedł sekretarz Holder z miną zwiastującą nowinę.
— No, moje panie — powiedział zacierając ręce — z jedną z was muszę się rozstać.
W jednej chwili umilkły „Royale“ i „Remingtony“, a panna Klimaszewska, która nie dalej, jak wczoraj w liście samego dyrektora zrobiła dwa błędy ortograficzne, śmiertelnie zbladła. Holder jednak stanął przy stoliku panny Jarszówny i chrząknął:
— Co pani o tem sądzi, panno Marychno?
— Ależ za co? — przestraszyła się Jarszówna. — Przecie ja, panie Holder, nic nie zawiniłam?
— No, niech się pani nie boi! — uśmiechnął się. — Rozstajemy się z panią my, to znaczy sekretarjat, a pani dostaje awans i hm... perspektywy!...
— Perspektywy?
— I to jakie! Zostaje pani osobistą sekretarką dyrektora Krzysztofa Dalcza. Niech pani powie Józefowi, żeby przeniósł pani maszynę do gabinetu dyrekcji technicznej.
— Dlaczego Marychna? Czy to „stary“ zarządził? Czy dostanie podwyżkę? — posypały się pytania.
— Ba, żebyż „stary“. Sam pan Krzysztof powiedział: — Proszę mi wyznaczyć tę blondynkę, co siedzi przy oknie, ona mi się szalenie podoba.
— Żartuje pan — zaczerwieniła się Jarszówna — to niemożliwe!
— Serjo tak powiedział?
Holder stał uśmiechnięty i rozkoszował się wrażeniem, jakie sprawił:
— No, o podobaniu się nie mówił, ale skoro panią wybrał, widocznie coś w tem jest.
— On mi się wcale nie podoba — zawołała panna Klimaszewska — taki jakiś...
— Ho, ho, bo zielone winogrona!
— I od kiedy mam tam do niego iść? Od jutra?
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/023
Ta strona została uwierzytelniona.