Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

— Poco odkładać szczęście? — z żartobliwym patosem odpowiedział Holder — ma pani iść zaraz.
— Ależ ja nie mogę zaraz! — zerwała się Jarszówna — niech pan sam patrzy! Mam zupełnie wytarte łokcie i wogóle to stara sukienka! I włosy mi się całkiem rozfryzowały. O mój Boże, dlaczego mi pan nie powiedział wczoraj! Ja tak nie pójdę za żadne skarby!
Gorączkowo pudrowała nosek i otrzepywała kurz z sukni. Jaskrawe rumieńce i roziskrzone emocją niebieskie oczy wraz z nieco rozczochraną czupryną koloru lnu składały się na obraz najwyższego podniecenia. Pełne duże piersi wznosiły się pośpiesznym nierytmicznym oddechem. Bezładnie machając grzebieniem wyrywała sobie całe pasma włosów.
— Co się tak przejmujesz, Marychno, — wzruszyła ramionami panna Wreczkowska i wydęła przywiędłe policzki — myślisz, że on się z tobą zaraz ożeni? Czy może pośle cię do fotografji?
— Myśli, że Pana Boga za nogi złapała — dorzuciła inna.
— Wogóle ja słyszałem, że on jest już zaręczony i zostawił swoją narzeczoną zagranicą. Podobno co drugi dzień do niej listy pisuje.
— No — zjadliwie nadmieniła panna Klimaszewska — teraz Marychna będzie mu te listy wystukiwać na maszynie.
— Gadajcie, panie, gadajcie, — zauważył sekretarz — a każda z was do nieba skakałaby, żeby była na miejscu panny Marychny.
— O, tylko nie ja.
— I nie ja.
— I nie ja.
— Mnie się on wogóle nie podoba. Brunet i taki wyskrobek. Mężczyzna powinien mieć wzrost, bary...
— I taki zawsze poważny, jakby kij połknął.
— Sama wczoraj mówiłaś, że takich oczu jeszcze nie widziałaś — zaperzyła się panna Jarszówna.