Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/025

Ta strona została uwierzytelniona.

— Phi... no ma ładne oczy. Ale to jeszcze smarkacz. Co to za wiek dla mężczyzny dwadzieścia osiem lat.
— Dla ciebie pewno, że za mało — odcięła się Marychna — przykro mieć do czynienia z mężczyzną o sześć lat młodszym od siebie.
— Kłamiesz! Ja nie mam trzydziestu czterech lat!
— Sza, panienki, — przerwał Holder — bo jeszcze „stary“ wejdzie. No, panno Marychno, niech pani śpieszy, bo tam jest coś pilnego do dyktowania.
Józef zabrał maszynę, a w chwilę potem Marychna, przeżegnawszy się ukradkiem, wyszła na korytarz.
Gabinet jej nowego szefa mieścił się w końcu korytarza na pierwszem piętrze. Na wielkich czarnych drzwiach wisiała tabliczka:
„Inż. Krzysztof Wyzbor-Dalcz — Dyrektor Techniczny“.
Zapukała i usłyszawszy krótkie, ale melodyjnym głosem rzucone „proszę“, weszła.
Siedział przy biurku, lecz wstał na jej powitanie i odkładając papierosa powiedział:
— Czekałem na panią. Jestem Dalcz.
Uścisk dłoni miał miękki, lecz mocny, a wyraz twarzy raczej surowy i tylko przygodnie uprzejmy.
— Od jak dawna pracuje pani u nas? — zapytał, wskazując jej krzesło.
— Od dwóch lat, panie dyrektorze.
— Zatem jest już pani dość otrzaskana z terminologją techniczną. W każdym razie ilekroć w tem, co będę pani dyktował, będzie pani miała jakiekolwiek wątpliwości dotyczące pisowni, proszę zapytać.
— Dobrze, panie dyrektorze.
Skinął głową, co zrozumiała jako zakończenie rozmowy. Wstała i zajęła miejsce przy maszynie. Ta była ustawiona w ten sposób, że Marychna musiała siedzieć zwrócona plecami do biurka. Jednak na ścianie przed nią wisiał wielki oszklony plan fabryki