— Ja tam mu wcale nie myślę się narażać — żarliwie zapewniła Marychna.
— Mnie już nie wyrzucą, od chłopca w fabryce pracuję, ale ty uważaj. Mogą być wielkie zmiany, jakby Krzysztof wysadził stryja z dyrekcji.
— A dlaczego oni wszyscy nazywają się poprostu Dalczami, a ten jest Wyzbor Dalcz?
— Bo adoptowany. Widzisz, matka Krzysztofa, z domu Gruszkowska, miała wuja, także był ze szlachty, a że był bezdzietny, więc wielkie miał zmartwienie, że na nim ród się kończy. On właśnie powiedział pani Karolowej: jak syn się wam urodzi, to go adoptuję, niech i moje nazwisko nosi, a cały mój majątek jemu zapiszę. I testament taki zrobił. Otóż dlatego ten i nazywa się Wyzbor-Dalcz.
Po przyjeździe do Zielonki Marychna zaraz zakrzątnęła się przy pakowaniu swoich rzeczy. Wprawdzie trochę było jej żal zostawiać ojczyma, ale ponieważ i tak były w domu dwie jego własne córki, o wygody starego nie potrzebowała się martwić.
Nazajutrz o piątej rano już na nogach, a o siódmej w fabryce. Bardzo się cieszyła, że zdążyła przyjść do gabinetu, zanim jeszcze zjawił się jej szef. Skorzystała z okazji, by na chwilę wpaść do sekretarjatu i pochwalić się zmianami, jakie mają zajść w jej życiu. Panna Klimaszewska zaraz zaproponowała jej, by zamieszkały razem.
— Eee, kiedy ty tak daleko mieszkasz, — wymijająco odpowiedziała Marychna.
— No, to mogę się przeprowadzić. Znajdziemy pokój gdzieś bliżej.
— Daj jej spokój — wtrąciła panna Proszyńska — przecie widzisz, że Marychna chce mieszkać sama.
— Aha!
— Inaczej pocóżby przeprowadzała się z Zielonki — złośliwie dorzuciła inna.
— Głupie jesteście — obraziła się Jarszówna i wybiegła na korytarz.
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.