Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

niespełna kwadrans, wstawała zatem zrana tak, jak dawniej, o szóstej, a o trzeciej była już wolna. Ten rozkład dnia wpłynął też na rozluźnienie stosunków z kolegami. Nie spotykała ich w tramwaju, a zastosowując się do prośby zwierzchnika, nie starała się też widywać ich w wolnej południowej godzinie. Z początku trochę irytowały ją uwagi dawnych przyjaciółek na temat jej rzekomego „zadzierania nosa“, z biegiem czasu przestała na nie reagować, tem bardziej, że ostatecznie miała prawo uważać się za kogoś nieco wyższego w hierarchji fabrycznej od nich. Sprawiała to nietylko większa pensja, lecz i sposób, w jaki traktował ją dyrektor Krzysztof Dalcz.
Nie mogła tego nie zauważyć, że ilekroć do gabinetu wchodził ktokolwiek, Dalcz, zwracając się do niej, był wyjątkowo uprzejmy, do przesady grzeczny, demonstracyjnie miły, przy jednoczesnem ściśle oficjalnem ustosunkowaniu się do przybyłego. Kontrast ten sprawiał Marychnie nie dającą się określić radość. Cieszyłaby się nim może mniej, gdyby wiedziała, jaki efekt wywołał w licznych biurach Zakładów. Dla niej ten efekt wyraził się tylko w tem, że teraz wszyscy, nie wyłączając inżynierów i kierowników biur, witali ją z większym szacunkiem, wstawali z krzesła, gdy z nią rozmawiali, kłaniali się z daleka i nie pozwalali sobie przy niej na żarciki.
Teraz już dość często z polecenia zwierzchnika załatwiała różne sprawy w biurach i w kantorach warsztatowych. Czasami nawet wysyłana była do miasta, by kupić jakieś książki techniczne, lub wypisać jakieś dane z wielkich encyklopedyj w bibljotece na Koszykowej. Ilekroć była rzecz pilna, pan Krzysztof kazał jej jechać własnym samochodem. Zaczynały się już pierwsze przymrozki i jazda otwartym wozem nie sprawiałaby zbyt wielkiej rozkoszy, gdyby nie fakt, że to był jego wóz, no i że z okien buchalterji widać było doskonale, jak wsiadała i jak szofer owijał jej nogi dyrektorskim pledem. A cóż to dopiero był za