Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/039

Ta strona została uwierzytelniona.

a może poprostu zły nawyk. Wolała o tem wogóle nie pamiętać, a przychodziło jej to tem łatwiej, że wiedząc o jej obecności, nigdy tego nie robił.
Samochód zatrzymał się przed jej domem. Otworzył drzwiczki i pomógł jej wysiąść.
— Bardzo, bardzo dziękuję panu dyrektorowi — wyciągnęła doń rękę.
— To ja pani dziękuję — powiedział z uśmiechem, przytrzymał chwilę jej rękę, odsunął rękawiczkę i pocałował tuż koło przegubu.
Wpadła do domu, jak nieprzytomna. Omal nie rzuciła się na szyję panu Wieczorkowi, ojcu jej gospodyni, gdy ten jej drzwi otworzył. Ponieważ obiad dawano o wpół do czwartej, miała dość czasu na rozpamiętywanie tego ważnego zdarzenia: pocałował ją w rękę!
Od czasu, gdy została jego sekretarką, minęło zaledwie trzy tygodnie, a już wiedziała, że się to byle czem nie skończy. Jeżeli tedy tak starannie upiększała i porządkowała swój pokoik, to nie bez myśli, że przecież może się zdarzyć, że do niej kiedy wstąpi. Bez żadnych zamiarów, ale tak sobie... Właściwie, to nonsens, a jednak...
I zdarzyło się, a zdarzyło się całkiem niespodziewanie.
Marychna zawsze dość ciężko przechodziła zwykłą słabość. Dawniej, gdy jeszcze pracowała w sekretarjacie, brała zwykle zwolnienie na te dwa dni. Teraz jednak postanowiła nie przerywać pracy. Po pierwsze tęskno byłoby jej za... fabryką, a powtóre, obawiała się, by pan Krzysztof na czas jej nieobecności nie wziął którejś innej, naprzykład takiej Klimaszewskiej, co mizdrzy się do każdego mężczyzny.
Dlatego poszła. Wyglądała jednak tak blado i tak fatalnie, że on sam to zauważył i kazał jej wrócić do domu, a nazajutrz broń Boże nie przychodzić, bo zresztą i roboty żadnej specjalnej nie będzie. Zaległość zaś dwudniowa łatwo się da odrobić. Ma zresztą teraz