całe swoje biuro i świat się nie zawali, jeżeli ona przez dwa dni odpocznie. Był przytem tak delikatny, że nie wypytywał, co jej jest. Widocznie domyślał się. Cóż, nic dziwnego, pewno niejedną miał już kochankę (tu serce Marychny ścisnęło się), niejedną i zna się na słabościach kobiecych.
Nazajutrz tedy Marychna nie poszła do fabryki. Leżała w łóżku i haftowała cyklameny na laufrze, którego przeznaczeniem miało być upiększenie stolika przed lustrem. Była może piąta, a może kwadrans po, gdy w przedpokoju rozległ się długi dzwonek. Pewno któraś przyjaciółka gospodyni. Marychna słyszała jej kroki, gdy szła otworzyć drzwi, brzęk łańcucha i nagle pukanie do jej pokoju. Więc do niej? Któż to może być?
Weszła gospodyni i powiedziała, że przyszedł jakiś pan i pyta, czy może go panna Jarszówna przyjąć?
— Jaki pan? Przecie leżę w łóżku.
— Taki brunet, elegancki, mówi, że wie o pani chorobie i właśnie przyszedł odwiedzić.
— Boże drogi! — Marychnie zaparło oddech — czyżby... Moja pani! Ja sama nie wiem... No niech pani chyba poprosi... Zaraz, czy ja nie jestem rozczochrana?
— Nie, nie i koszulka ładna, jak się patrzy, śmiało może pani go przyjąć.
Z temi słowami gospodyni wybiegła, a w sekundę potem do pokoju wszedł Krzysztof Dalcz. Był nie w codziennem grubem szarem ubraniu, lecz w czarnem wizytowem, w którem wyglądał jeszcze ładniej i jeszcze subtelniej. W ręku trzymał dużą paczkę.
— Dzieńdobry pani, jakże się pani czuje — powiedział tak swobodnie, jakby w jego wizycie nie było nic nadzwyczajnego.
— Och, panie dyrektorze — wyszeptała z trudem.
— Uważałem za swój miły obowiązek odwiedzić panią. No, nie przywita się pani ze mną?
Wyciągnęła rękę, która wyraźnie drżała. Pochylił
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/040
Ta strona została uwierzytelniona.