— Widzisz, Marychno, że to może i lepiej odłożyć ten teatr. Zresztą przypomniałem sobie, że widziałem już tę sztukę w Berlinie. Jest to bardzo smutna rzecz. Jeżeli chcesz, mogę ci opowiedzieć?
— Jeżeli smutna, to poco? Wcale mi nie zależy na teatrze, byle pan... byleś ty był ze mną.
— Właśnie, posiedzimy sobie i pogadamy. Hm... jednak opowiem ci tę sztukę...
— Czy jest zajmująca?
— Bardzo, chociaż powtarzam, że smutna. Otóż był sobie taki młody przystojny chłopak. Nazywał się Kurt. I była młoda ładna dziewczyna, nazywała się Emma. Kochali się, pobrali się, lecz w miesiąc po ich ślubie wybuchła wojna i Kurt poszedł na front...
— To bardzo smutne — westchnęła Marychna.
— Stało się jeszcze gorzej. Kurt został ranny i po długiej kuracji wrócił do domu jako inwalida... Wybuch szrapnela okaleczył go na całe życie... w ten sposób, że Kurt... przestał być mężczyzną... Rozumiesz?... Po dawnemu był ładnym dzielnym chłopcem, podawnemu gorąco kochał Emmę, podawnemu pragnął jej pieszczot, ale nie był mężczyzną... Rozumiesz?...
— Rozumiem — szepnęła Marychna.
— Kurt był trzeźwym chłopcem i doszedł do przekonania, że Emma nie może go więcej kochać, że on powinien usunąć się z jej drogi, że on jest dla niej ciężarem, że Emma go znienawidzi, że ma do niego wstręt...
— Ale ona chyba nie była taka podła! — wybuchnęła Marychna.
Krzysztof zbladł i zapytał drżącym głosem:
— Myślisz, że powinna go była nadal kochać?
— Ależ naturalnie!
— I że mogła go kochać?
— Dlaczegóżby nie? Naturalnie! Czyż miłość polega tylko na tych rzeczach? Byłaby bezwstydna, nędzna, podła... Czy... czy ona?
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/053
Ta strona została uwierzytelniona.