Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/054

Ta strona została uwierzytelniona.

Krzysztof odwrócił głowę i powiedział cicho:
— Ona tak samo myślała jak ty, Marychno... Ale on nie umiał w to uwierzyć i popełnił samobójstwo.
Marychna siedziała blada i cała drżąca, jej palce kurczowo się zaciskały, wreszcie nie wytrzymała i zerwawszy się, zaczęła powtarzać raz po raz:
— Głupiec, głupiec, okrutnik, głupiec!...
On siedział milczący i gryzł wargi. Od górnej lampy światło padało na jego nieco podniesioną twarz i na półprzymknięte powieki, z których długie piękne rzęsy rzucały cienie na smagłe o nieprawdopodobnej karnacji policzki... Marychna oparła się plecami o drzwi i patrzyła weń, jak urzeczona, starając się przeniknąć jego myśli.
Wiedziała, że był w wojsku, pokazywał jej nawet swoją książeczkę wojskową, ale odbywał służbę podczas pokoju, zresztą pamiętała dobrze, że wypisana tam była kategorja „A“ zatem... zatem nie był kaleką... Więc dlaczego właśnie dziś i właśnie po wczorajszem opowiedział jej to, dlaczego opowiadał w taki dziwny sposób? Dlaczego od tak dawna mówił o tej premjerze, a teraz nie chciał na nią iść? Co to wszystko może znaczyć?...
Nie, dłużej jego milczenia nie zniesie, to jest ponad jej siły:
— Krzychu... — zaczęła i urwała, gdyż on nagle wstał.
— Muszę już iść — powiedział.
— Krzychu!
Spojrzał na nią jakby w roztargnieniu i wzruszył ramionami:
— Wiem, chcesz mnie zapytać, czy ta historja ma jakikolwiek związek z nami... ze mną?... Zupełnie nie. Słyszysz?... Absolutnie nie...
— Więc dlaczego?...
— Nie pytaj, Marychno. Chciałem tylko poznać twoje zdanie z... innych powodów. Jeżeli lubisz mnie, jeżeli mnie chociaż odrobinę kochasz... nie wracaj do