Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

tego tematu. Przyjdzie czas, że sam powiem ci wszystko... Dobrze, kochanie?
Miękko otoczył ją ramieniem i leciuchno pocałował w oczy.
— Dobrze, Krzychu, dobrze — tuliła się do niego ufnie.
Postanowiła sobie nawet nie myśleć o tem, jednak niemal przez całą noc nie mogła zmrużyć oka.
Z rana w tramwaju spotkała, jak zwykle, kilka osób z personelu technicznego, trzymających się zawsze od niej zdaleka i młodego chemika fabrycznego, inżyniera Ottmana, który według plotek krążących po biurach, miał się w niej podkochiwać. Marychna nigdy jego smętnawych zalotów nie brała poważnie, na nadskakiwanie odpowiadała nieszkodliwą kokieterją, lubiła go jednak przedewszystkiem za to, że Ottman nigdy nie omijał sposobności, by z nią porozmawiać i powiedzieć jej kilka miłych komplimentów. On jeden bodaj w całej fabryce nie zmienił do niej stosunku od czasu, gdy została sekretarką Krzysztofa i podawnemu uśmiechał się do niej swemi bardzo niebieskiemi oczami.
Stali na pomoście i opowiadał jej właśnie z przejęciem o jakimś fenomenalnym aparacie do doświadczeń, nabytym świeżo do laboratorjum fabrycznego, gdy do tramwaju wskoczył sekretarz Holder.
— O, pan już do pracy — zdziwiła się Marychna — cóż tak wcześnie?
Holder był nienaturalnie podniecony:
— Jakto — powiedział, nie witając się — to państwo nic nie wiecie?
— Bo co się stało? — pogodnie zapytał Ottman.
— Dyrektor Wilhelm Dalcz nie żyje!
— Jezus, Marja! Umarł?...
Holder obejrzał się, twarz mu się skrzywiła i zrobił niewyraźny ruch ręką:
— Podobno... naturalną śmiercią...