Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ III.


Od poczty w Kazeniszkach do jakutowskiego dworu nie było więcej ponad cztery kilometry, ale zamieć zrobiła się taka, że stary Marciejonek, chociaż znał tu każde drzewo przydrożne i każdy kamień, nadłożył jeszcze dobrych dwa, zanim przez tumany śniegu dostrzegł pierwsze światła.
Zresztą we dworze tylko dwa okna były oświetlone i to słabo, bo większą część szyb pozaklejano gazetami. Drzwi frontowego podjazdu od lat były nieczynne i zabite deskami, od kuchennej zaś sionki śnieg zawalił furtkę powyżej pasa, tak, że posłaniec z trudem, klnąc i sapiąc, dotarł wreszcie do klamki. Drzwi nie były zamknięte. W sionce, gdzie wycie wiatru nie było już tak głośne, dosłyszał dźwięki harmonji, na której ktoś w głębi domu wygrywał trepaka.
Marciejonek wszedł do ciemnej kuchni, nie śpiesząc się odwiązał baszłyk, linkę, którą miał ściągnięty kożuch, otrząsnął się i wydobywszy z zanadrza telegram, zastukał do drzwi, a nie usłyszawszy odpowiedzi wszedł do pokoju, który dawniej, jeszcze za życia starych państwa Korniewickich, był kredensem. Na podłodze leżało kilka połamanych krzeseł, jakieś rozbite garnki i butelki. Potykając się dotarł do jadalni, zawalonej słomą i również ogołoconej oddawna z mebli. Zapach kiszonej kapusty mieszał się tu ze stęchłem piwnicznem powietrzem.
Z sąsiedniego pokoju dolatywały zmieszane piskliwe głosy.
— Tfu — splunął Marciejonek — wstydu przed ludźmi nie ma.
Bezceremonjalnie zastukał pięścią do drzwi. Chrapliwe dźwięki harmonji i piski umilkły nagle, natomiast rozległ się poirytowany głos:
— Kogo tam djabli przynieśli?
— Telegram.