— Co?...
— Mówię: Telgram.
— No więc właź cymbale jeden!
Marciejonek, ociągając się, uchylił drzwi i powiedział:
— Ja tam nie mam poco wchodzić i na takie rzeczy patrzeć, żeby grzech na stare plecy brać.
W odpowiedzi usłyszał piskliwy śmiech i kilka głośnych przekleństw. Przez szparę ujrzał nieduży pokój oświetlony kopcącą naftową lampą, stół, gęsto zastawiony butelkami i siedzące przy nim obie Paraszkówny, te „bezwstydne dziwki“, o których sam proboszcz powiedział z ambony, że są zakałą całej okolicy i sieją zgorszenie. Z pokoju bił gorący zaduch piwa, wódki i cebuli.
— Idź, Wańka, i odbierz telegram — odezwał się z kąta gruby głos.
Po podłodze zastukały leniwie ciężkie buty i przed Marciejonkiem stanął Wańka, piętnastoletni wyrostek, ze swoją harmonją, przewieszoną na rzemieniu przez ramię. Oczy miał czerwone, jak królik, twarz spoconą i błyszczącą.
— Dawajcie — zatoczył się, wyciągając rękę.
— Należy się złotówka, — burknął Marciejonek i podał mu depeszę.
— Przeczytaj — warknął głos z kąta.
Chłopiec bezceremonjalnie zsunął ze stołu kilka pustych butelek, rozłożył depeszę, zamyślił się i widocznie doszedłszy do przekonania, że harmonja będzie mu przeszkadzała w czytaniu, odstawił ją na okno. Chodząc człapał ogromnemi buciskami, których cholewy sięgały mu prawie do połowy chudych ud.
— No, prędzej — zirytował się głos w kącie.
— Już, panoczku, już... Jaśnie wielmożny pan Paweł Dalcz. Przyjeżdżaj natychmiast... Ojciec zmarł tragicznie... Napisano „tragicznie“... co to znaczy?...
— Czytaj — huknął głos mężczyzny i jednocześnie zatrzeszczały sprężyny łóżka.
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.