Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

poklepał dziewczęta po policzkach, Wańce zapowiedział, żeby wszystkiego pilnował i wyszedł do sanek.
Stara jasnokoścista szkapa z trudem ruszyła „rozwalenki“, niskie sanie, zasłane słomą, do połowy już przysypane śniegiem. Zadymka wzmogła się jeszcze bardziej, a mróz tężał. To też, gdy dowlekli się na stację, Paweł był na kość zmarznięty, a że w nieopalonym budynku stacyjnym trudno się było rozgrzać, ucieszył się, gdy wkrótce nadszedł pociąg. W wagonie trzeciej klasy brudno było i ciasno, ale zato panowało tu rozkoszne ciepło.
Paweł z trudem znalazł siedzące miejsce między jakimś chłopem, z twarzą owiniętą czerwoną kraciastą chustką, a młodą i ładną żydóweczką. Wcisnął się, wpakował ręce do rękawów i pogrążył się w rozważanie sytuacji. Przypomniał sobie słowa depeszy: — ojciec zmarł tragicznie... Oczywiście, albo zabili go robotnicy, albo sam popełnił samobójstwo... Raczej to, bo łączyłoby się z następnem zdaniem o grożącej ruinie... Ale poco matka wogóle jego wzywała?... W jakim celu? Przecie nie poto, by asystował przy pogrzebie...
Pawła nigdy nie łączyła z ojcem przyjaźń. Od lat nie utrzymywali ze sobą żadnych stosunków. Od czasu, gdy ojciec wypłacił mu jego część, wogóle nie widzieli się. Paweł wyjechał do Paryża i siedział tam póty, aż stracił wszystko. Gdyby nie matka, która oddała mu swój folwarczek, poprostu zdechłby z głodu, zresztą i tak życie, jakie prowadził, nie zadaleko odbiegało od zdychania, a w każdym razie od wegetacji.
Kiedyś, było to przed piętnastu laty, Paweł wprawdzie próbował współpracy z ojcem, lecz zrezygnował szybko, nie mogąc znieść tego, co na gorąco nazywał zazdrością o władzę, a teraz arbitralnością i skrupulanctwem. Skończyło się wówczas wielką burzą, w której z obu stron spiętrzono tyle wyrzutów i oskarżeń, że starczyło ich, by między ojcem a synem wznieść barykadę nie do przebycia. Jako dwudziestodwuletni