Przyjrzał się jej: była ładniutka i jeszcze bardzo młoda.
— Pewno do rodziny? — zapytał.
— Nie, szukać zarobku. W Warszawie podobno łatwiej. A pan za interesami?
— Dlaczego myśli panienka, że za interesami? Może też dla zarobku — powiedział żartobliwie.
— Tacy nie potrzebują zarobku — obrzuciła go badawczem spojrzeniem.
— Jeżeli mają.
— Tacy nie mają zarobku i nie potrzebują. Oni mają dochody — zawyrokowała.
Paweł roześmiał się:
— Z czego panienka wnioskuje, czy z tej starej i dziurawej burki, czy z tego, że jadę trzecią klasą?
— Czy ja wiem? — wzruszyła ramionami — może pan przez oszczędność... Może przez ostrożność. Nie wygląda pan na takiego, coby musiał.
— Za wysoko mnie panienka taksuje. Więc na kogo ja wyglądam?
— Skąd ja mogę wiedzieć? Może ziemianin, a może kupiec, a może ktoś bardzo ważny?... Ale prawdziwego pana to zawsze można poznać, choćby i nie wiem jak się ubrał.
— Myli się panienka — pokiwał głową i umilkł.
Przypomniał sobie, ile razy w życiu spotykały go niepowodzenia z tej jedynie racji, że brakowało mu odpowiedniego ekwipunku. Wiedział, że będąc w dobrej formie miał powierzchowność wzbudzającą zaufanie, lecz, by to zaufanie utrzymać, konieczna jest oprawa. Wyjeżdżając, nie pomyślał o tem, jak pokaże się w domu rodziców w takim stanie? Nie chodziło mu o matkę, która widziała go w jeszcze gorszym i o której zdanie nie dbał. Ale inni, całe to tak obce i prawie nieznajome rodzeństwo? Ten jakiś Jachimowski. Matka w swoim głupim snobiźmie oczywiście ani wspomniała im nigdy o jego degryngoladzie i o tak
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/064
Ta strona została uwierzytelniona.