Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

wyprawić. Osobiście otworzę ci drzwi, tylko zaraz, błagam cię, przyjeżdżaj.
— Jakto sama? Przecie musi tam być tłok. Ciało chyba jeszcze jest w domu?
— Nie, na szczęście nie. Umarłabym ze strachu, przecie wiesz, jak bardzo trupów się boję. Zabrali do prosektorjum. Co za kompromitacja! Co za skandal! Nigdy mu tego nie daruję. Żeby człowiek w jego wieku mógł popełnić podobny nietakt i popełnić samobójstwo i to w taki wstrętny sposób!...
— Ach, więc to samobójstwo?
— Tak, wyobraź sobie, powiesił się. Wyglądał strasznie!
— Zaraz przyjadę — powiedział Paweł i położył słuchawkę.
Drzwi otworzyła sama pani Józefina i rzuciła mu się na szyję. Odsunął ją dość łagodnie, ale stanowczo:
— Przedewszystkiem usiądźmy gdzieś i pomówmy o ubraniu dla mnie. Widzisz, jak wyglądam.
— Jezus, Marja!... Trzeba zaraz do krawca, a tymczasem możebyś się ubrał w któryś garnitur ojca, naturalnie jeżeli się nie brzydzisz, bo ja mam wręcz organiczny wstręt do wszystkich przedmiotów, należących do zmarłych...
— Ja nie mam wstrętu i nie mam czasu na niepotrzebną paplaninę. Gdzie jest pokój ojca?
Zaprowadziła go do narożnego pokoju, lecz sama nie chciała wejść.
— Tu się powiesił, na tym haku... Okropne... — ściskała syna za ramię.
— A ubrania są w tej szafie? — zapytał obojętnie.
— Tak. I możebyś się wykąpał? Sama przygotuję ci łazienkę.
Paweł skinął głową i podczas, gdy pani Józefina zajęła się kąpielą, wybrał sobie czarne wizytowe ubranie. Był tęższy od ojca, lecz jednakowy wzrost sprawiał to, że garnitur leżał prawie bez zarzutu. Stare ubranie zwinął w tłomok i zamknął w jednej z szu-