Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

— Postaraj się być pojętniejsza — powiedział z ironicznym naciskiem.
— Ach, rozumiem — ucieszyła się — mam im tak mówić!
— Właśnie. Możesz sobie nawet przypomnieć, że ojciec ostatnio był zdenerwowany tem, że nie przysyłam jakiegoś przedstawiciela, na którego on czeka. Rozumiesz?
— Tak, tak, ale poco to wszystko?
Paweł wzruszył ramionami:
— Poto, żeś chciała zdaje się, bym spróbował cię ratować. Otóż... daj ten pakiet.
Otworzyła biureczko i podała mu dużą olakowaną kopertę. Obejrzał pieczęcie, były nienaruszone.
— Wcale nie zaglądałaś nawet? — zdziwił się.
— Poprostu bałam się.
— Hm... To dobrze. Nie wspominaj nikomu o istnieniu tej koperty. To jest konieczne. A teraz postaraj się, by mi nikt nie przeszkadzał. Muszę to przestudjować.
Kiwnął jej głową, wszedł do pokoju zmarłego i zamknął za sobą drzwi, przez które dobiegło go jeszcze pytanie matki:
— Czy w dalszym ciągu twój przyjazd ma pozostać tajemnicą?
— Nie. Wolałbym nawet, byś zawiadomiła o nim swoje kochane dzieci.
Usiadł i rozciął brzeg koperty. Wewnątrz pełno było papierów zapisanych masą cyfr i notat, a na samym wierzchu leżał list, zaczynający się od słów „Kochany Karolu“. Paweł zaczął czytać:
„Zdaję sobie sprawę, że moje samobójstwo będzie szkodliwe dla opinji firmy. Napewno i Ty sam pomyślisz, że zdołałem ukryć przed tobą zbliżające się bankructwo, że popełniłem jakieś nadużycia, których nie zdołałem na czas wyrównać, i że nie pozostało mi nic innego, jak rozstać się z życiem. Otóż tak nie jest. Wszystko pozostawiam w zupełnym po-