Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/073

Ta strona została uwierzytelniona.

swój nieduży kapitał i wprowadził Ganta. Natomiast posagowe udziały Ludwiki pozostały nadal w zarządzie teścia, no i teraz równały się okrągłemu zeru.
Paweł starannie złożył wszystkie papiery i wsunął je do kieszeni. Zabrał się teraz do przeglądu szuflad biurka, lecz nic godnego uwagi tam nie znalazł. Właśnie otwierał ostatnią, gdy zapukała pani Józefina:
— Przepraszam cię, Pawełku, ale możebyś zjadł śniadanie?
— Z przyjemnością — odpowiedział wesoło — jestem porządnie głodny.
— To chodź. Telefonowałam do fabryki i sprowadziłam Zdzisia. Będziecie się mogli naradzić, bo ja już zupełnie straciłam głowę.
— Cóż Zdzisław? — krzywo uśmiechnął się Paweł — bardzo był zachwycony moim przyjazdem?
— Dziwił się — wymijająco odpowiedziała pani Józefina.
— Tak?... Zdziwi się jeszcze bardziej, ja to matce gwarantuję. Ale mama, oczywiście, powiedziała mu, że przyjeżdżam z zagranicy? — zaniepokoił się.
— Naturalnie. Przecie wyraźnie mnie o to prosiłeś.
— I że byłem w ostatnich czasach w korespondencji z ojcem?...
— Tak i to go wprawiło w największe zdumienie.
— Wybornie. Zatem gdzież to śniadanie?
W jadalni czekał Zdzisław, chodząc nerwowemi krokami dookoła stołu. Powierzchowność jego świadczyła o przygnębieniu i niepokoju. Wchodzącego brata powitał spojrzeniem, jakiem się patrzy na intruza, od którego należy w dodatku oczekiwać nieuzasadnionych pretensyj, na marnotrawnego brata, który w najcięższym momencie zjawia się jako nowy ciężar.
Paweł doskonale to odczuł i dlatego, nie postąpiw-