Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

szy ani kroku naprzód, z wręcz protekcyjnym gestem wyciągnął rękę i powiedział tonem niemal łaskawym:
— Jak się masz, Zdzisławie.
Nieco tem zaskoczony, Zdzisław zbliżył się niepewnie i uścisnął dłoń brata, bąknąwszy:
— Przyjechałeś?...
— Niestety, o dwa dni za późno. Nie przypuszczałem, że ojciec popełni ten krok, zanim nie zostaną wyzyskane wszystkie szanse ratunku.
— Przepraszam ciebie, jakiego ratunku?
— Jakiego? — Paweł obrzucił go lekceważącem spojrzeniem — więc nawet nie zadaliście tu sobie trudu, by dowiedzieć się, że ojciec stracił cały swój i wasz majątek?
— Boże! To niemożliwe! — chwycił się za głowę Zdzisław — zresztą skąd ty o tem wiesz! Skąd wogóle możesz wiedzieć! Ojciec mógł popełnić samobójstwo z każdego innego powodu!...
— Oczywiście — uciął Paweł — naprzykład miłość bez wzajemności. Mamo, każ podawać to śniadanie, bo doprawdy nie mam czasu. Muszę być w paru bankach i u stryja.
Pani Józefina nacisnęła guzik dzwonka, a Zdzisław chwycił brata za łokieć:
— Matka mówiła, że ojciec pisał do ciebie zagranicę. No przestańże być wreszcie z łaski swojej Pytją Delficką! O co, u ciężkiego djabła, chodzi?! Ojciec grał na giełdzie, czy co, bo już nic nie rozumiem!?
— Przedewszystkiem uspokój się i jeżeli ci to różnicy nie zrobi, przestań gnieść mój łokieć. Z tego, co mówisz, widzę, że ojciec nie zostawił żadnego wyjaśnienia, a wy sami nie interesowaliście się stanem waszych interesów.
— Ależ, Pawle! Nie znałeś ojca, czy co — załamał ręce Zdzisław — przecie ten despota nikomu nie pozwalał na kontrolę tego, co robi. Wszystko do ostat-