Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

niej chwili tak zazdrośnie trzymał w ręku, że nikt, nawet stryj, nie wie, co się stało!
— Mówiłeś ze stryjem? — obojętnie zapytał Paweł.
— Mówiłem z tym jego Blumkiewiczem. Tam jest prawie panika.
— No, tam do paniki niema powodów.
— Czy przez to chcesz powiedzieć, że tu jest?...
Paweł spokojnie nałożył sobie szynki na talerz i z pod oka spojrzał na brata:
— To zależy. Nie będę wszystkim poszczególnie opowiadał całej sprawy. Nie mam na to ani czasu, ani ochoty. Osobiście widzę jeszcze możność uratowania, jeżeli nie wszystkiego, to pewnej części waszego majątku. Przedstawię to sam, gdy się zbierzecie razem. Porozum się, proszę, z Halinką i z Ludwiką, by tu przyszły. Chciałbym też, by był obecny Jachimowski. On jeden zdaje się ma głowę w porządku. Musimy się naradzić.
— Ludka jest cierpiąca i nie wychodzi z domu — zauważyła pani Józefina — chyba zbierzemy się u nich?
— To obojętne, byle nie tracić czasu.
— Tak, tak — potwierdził Zdzisław i wybiegł z pokoju, by telefonować.
— Czy i ja będę wam potrzebna? — zapytała pani Józefina.
— Naturalnie. Niech mama nawet wcześniej pojedzie do Jachimowskich i powtórzy im to, o co mamę prosiłem: o moim pobycie zagranicą, ściślej w Londynie i korespondencji z ojcem.
— Pawełku kochany, czy naprawdę da się coś uratować z tej katastrofy?
— Jeżeli oni zechcą zastosować się do moich wskazówek, to możesz być spokojna.
W godzinę później jechał taksówką na Kolonję Staszica, gdzie jego szwagier Jachimowski miał swoją willę. W hallu wyszedł na jego spotkanie chłopiec