Jachimowski kazał woźnemu otworzyć gabinet nieboszczyka. Weszli.
Panował tu wzorowy porządek. Wszystkie przedmioty na biurku pozostały na tem miejscu, na jakiem umieściła je pedantyczna dłoń pana Wilhelma.
W kącie stała niewielka kasa ogniotrwała. Paweł wyjął z kieszeni klucze i otworzył ją.
Wewnątrz, systematycznie poukładane leżały grube teczki. Nie było ich wiele i trzecia zkolei okazała się tą, której szukali.
Paweł położył ją na biurku i zająwszy fotel ojca, wskazał szwagrowi i bratu miejsce takim głosem, jakby już był ich zwierzchnikiem. Oni jednak nie zwrócili na to uwagi. Zbyt przejęci byli zawartością teczki i Jachimowski nawet sięgnął po nią.
— Za pozwoleniem — bezceremonjalnie odsunął jego rękę Paweł — nie mamy powodu wyrywać sobie papierów z rąk.
Wyjął pierwszy arkusz i rzuciwszy nań okiem przekonał się, że jest to umowa pożyczkowa. Uważnie przeglądał każdy arkusz, zanim podał Jachimowskiemu. Obawiał się, że i tu mogą być jakieś ślady dokonanych już spłat. Na szczęście poza kilku listami, mówiącemi ogólnikowo o warunkach regulowania rat, w teczce nie znajdowało się nic, coby zdradzało tajemnicę pośmiertnej koperty ojca.
— Rzecz nie ulega żadnej wątpliwości — westchnął Jachimowski, odkładając ostatni papier.
— A w czyich rękach są udziały? — zapytał Zdzisław.
Paweł uśmiechnął się z takim wyrazem twarzy, jakby to dobrze wiedział:
— Na to mamy czas — rzucił odniechcenia.
W istocie obiecywał sobie wiele po pozostałych w kasie teczkach. Jeżeli zaś tam nie znajdzie wskazówek, pozostanie jeszcze zwrócenie się do którejś z wywiadowni handlowych. W każdym razie wiedział, że odszukanie nabywców jest możliwe.
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/091
Ta strona została uwierzytelniona.