jednak muszę się z nim widzieć i wytłumaczyć ten rodzaj samowoli, jakiej musiałem się dopuścić.
— Rodzaj?! — ironicznie zapytał Blumkiewicz.
Paweł udał, że tego nie słyszy. Oparł głowę na ręku i przetarł czoło:
— Bóg jeden widzi, jak mnie to męczy... No, ale, panie Blumkiewicz, trudno. Kto raz zgodził się wziąć jakiś ciężar na swoje barki, ten już musi donieść go do końca... Powiedział pan, że mowa moja była piękna... Cha... Cha... Niestety, rzeczy nietylko nie wyglądają tak pięknie...
— Co pan przez to chce powiedzieć? — ostrożnie zapytał Blumkiewicz.
— To, panie Blumkiewicz, że mój ojciec popełnił pewien... błąd.
— Jakto błąd?
— Omyłkę rachunkową...
— Jakto omyłkę.
— Taką sobie... Na dwieście tysięcy dolarów.
Blumkiewicz otworzył usta, lecz nic nie powiedział. Paweł nie śpiesząc się wstał, otworzył ogniotrwałą szafę i wyjął teczkę. Przejrzał ją i mruknął:
— Nie, nie ta.
— Każdemu wolno we własnych rachunkach zrobić pomyłkę — zahaczająco odezwał się Blumkiewicz.
— Cała bieda w tem, że nie we własnych, a w fabrycznych — z naciskiem podkreślił Paweł i, obejrzawszy jeszcez kilka teczek, dodał jakby do siebie — gdzież u licha jest ta sprawa?... Przecie ojciec wyraźnie mi pisał, że znajduje się w kasie ogniotrwałej w gabinecie... Aha! Jest...
— Błąd na taką sumę w cudzych rachunkach to kryminał — zasyczał Blumkiewicz.
Paweł wyprostował się i zmierzył go groźnem spojrzeniem.
— Jak pan śmiesz! Zapominasz, panie Blumkiewicz, że mówisz do Dalcza o jego ojcu!
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.