Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

dzał aż taką gotówką. Muszę się ułożyć z bankiem. Na życzenie ojca występowałem u nich, jako plenipotent Zakładów i teraz, dla uniknięcia skandalu, muszę przez te dwa miesiące być chociażby tylko tytularnym dyrektorem... Zresztą to już osobiście stryjowi wyjaśnię. Pan sobie mogłeś myśleć chociażby, że to jest uzurpacja, ale mnie jest obojętne, co sobie myśli pan Blumkiewicz, co myśli trzy tuziny panów Blumkiewiczów! Rozumiesz pan! Tu chodzi o honor rodziny! O pamięć mego ojca! I daję panu słowo, że na tej pamięci plamki nie pozwolę zostawić, chociażby za cenę wszystkiego, co posiadam!
Uderzył pięścią w stół, aż zadzwoniły metalowe przedmioty.
— Ja nic nie mówiłem przecież — bezradnie tłumaczył się Blumkiewicz.
— Tak... tak... — przetarł skronie Paweł — jestem zdenerwowany... tyle naraz, tyle naraz... Niech pan nie ma do mnie żalu, panie Blumkiewicz, ja przecie wiem, że pan jest starym i dobrym naszym przyjacielem, że ojciec cenił pana wysoko... A i pan dla niego żywił serdeczne uczucia...
— O... rzadki był człowiek... Niech tam spoczywa w spokoju — dorzucił spojrzawszy na teczkę.
— Przepraszam pana, że się uniosłem — wyciągnął do niego rękę Paweł i mocno potrząsnął jego dłonią.
Widział, że totumfacki stryja jest do reszty zdezorjentowany, zaskoczony i zdetonowany. Teraz biegnie z językiem do stryja, lecz język został nakręcony, tak, jak nigdy jeszcze u nikogo.
Paweł chodził po pokoju i śmiał się do siebie.
— Najlepszy sposób na wygi tego typu — myślał — jest przedstawienie się im w sposób niezrozumiały dla nich, odsłonięcie przed nimi maszynerji naszej psychiki, skomplikowanej, dziwacznej maszynerji, w jakiej nie umieją się rozeznać, a którą mu-