Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

— O, pan wybaczy, panie dyrektorze, bardzo przepraszam, ale nie wiedziałam, że to pan.
— Niechże pani sobie nie przeszkadza — zatrzymał jej rękę, starającą się zsunąć napoczętą bułkę do szuflady — czy mój stryjeczny brat prędko wróci?
— Lada chwila, panie dyrektorze.
— Jeżeli pani pozwoli zaczekam tu na niego.
— Ależ proszę — zażenowała się, zaskoczona jego uprzejmością.
— Pod tym wszakże warunkiem, że pani będzie dalej spożywała swoje śniadanie.
Zaśmiała się:
— Mam na to czas później.
Usiadł i dość bezceremonjalnie przyglądał się jej. Wiedział, że jest kochanką Krzysztofa i przyszło mu na myśl, że może mu się przydać, chociażby do wysondowania opinji stryjecznego brata o nim. Dlatego został.
— Nie dziwię się pani, że nie domyśliła się, kim jestem. Nie mam wiele podobieństwa do innych Dalczów.
— O tak — powiedziała ze specjalną intonacją.
— Czy wykrzyknik pani — zaśmiał się — mam uważać za wyraz uznania, czy też za współczucie?
— Pan dyrektor żartuje — spuściła oczy.
— A pani nie jest do tego przyzwyczajona przez innych Dalczów?... Mój brat stryjeczny jest zdaje się bardzo poważny i wszystko traktuje serjo?
— Wszystko... No nie, pan Krzysztof jest czasami wesoły.
— Nie widziałem go od wielu lat...
Drzwi się otworzyły i wszedł Krzysztof. Paweł wstał:
— Czekałem na ciebie, Krzysiu. Dzień dobry.
— Dzień dobry. Służę ci — podał mu rękę bardzo grzecznie i bardzo oficjalnie.
— Mielibyśmy do pomówienia. Czy masz teraz czas?