wiącej własność Pawła Dalcza, a ubezpieczone na wysokie sumy.
Kogoś obdarzonego szczególnym zmysłem spostrzegawczym mógłby uderzyć dziwny zbieg okoliczności, że blankiety banku w Manchester, składów w Liwerpoolu i towarzystwa asekuracyjnego w Londynie są drukowane czcionkami identycznego kroju. Krzysztof zauważył tylko, że każda z tych instytucyj używała innego papieru i innej taśmy w maszynie.
— Widzisz więc, że w ostatecznym razie mógłbym sprzedać kilka tysięcy bel bawełny. Ale teraz jest najgorszy sezon, najniższe ceny. Straciłbym na tem bardzo wiele, a tego chyba ode mnie już nie żądacie? Przejrzyj cedułę bawełnianą, a sam się przekonasz.
— O co ci tedy chodzi? — zapytał Krzysztof, składając papiery i oddając je Pawłowi.
— Jutro rano muszę wysłać odpowiedź. Zatem chcę, by stryj wypowiedział się, czy zgodzi się dodać do lutowej raty czterdzieści tysięcy dolarów, oczywiście z tem, że w ciągu sześciu miesięcy ja je zwrócę.
— A jeżeli ojciec się nie zgodzi?
— Jeżeli nie zgodzi się?... Hm... wówczas odpiszę, że nie możemy skorzystać z warunków banku i pozostawiamy mu wolną rękę.
Paweł rozłożył ręce i dodał:
— Robię tylko to, co mogę.
— Więc to jednak przymus! Dlaczego nie udasz się do swego rodzeństwa!
— Stryj, mój drogi Krzysztofie, wie równie dobrze, jak i ja, że oni nic nie mają. Zaś sprzedaż ich udziałów w obecnej sytuacji, sam to rozumiesz, byłaby marnotrawstwem.
Krzysztof nic nie odpowiedział i schował list do kieszeni.
Stał odwrócony profilem i jego długie rzęsy rzucały na policzek gęsty wygięty cień. Wydawał się teraz Pawłowi niezwykle ładnym chłopcem i pomimo
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.